Zawodnik Tygodnia Iwona Górowska
Iwona Górowska czyli Iwona kobieta gór.
Pani Bez Igły, która szydełkując kolorowe czapki, spełnia sportowe marzenia. Każdą wolną chwilę spędza daleko od miasta. Często jest tam gdzie dalej nie da się wbiec lub wspiąć. Kolekcjonerka widoków z kubkiem kawy.
Poznaliśmy a raczej widzieliśmy Iwonę pierwszy raz na biegu Rzeźnika wiele lat temu. Od razu zrobiła wielkie wrażenie nie tylko swoimi bujnymi dredami, ale również mocnymi kopytami, dzięki którym tak często znajduje się na podiach wielu biegów ultra czy właśnie swimrunach.
Osobiście Iwona możecie spotkać na naszych zawodach w Nidzicy, Wiórach, w Paśmie Jeleniowskim gdzie zazwyczaj startuje lub znaczy trasę, ale dziś poznajcie ją bliżej poniżej.
Jestem swimrunnerem bo:
no bo tak wyszło.
Czym ujął mnie swimrun:
chyba swoją prostotą wyzwaniem i pięknymi górami. Kiedy jakieś 7 lat temu przez przypadek znalazłam w internecie zawody Rockman to stwierdziłam, że to musi być piękna przygoda.
Co robiłem zanim pojawił się swimrun:
Biegałam po górach, ultra, nie ultra, wspinałam się, jeździłam na skiturach. No i dalej to robię ale jest jeszcze swimrun.
Mój pierwszy raz w swimrunie:
Swimrun Wióry
Najpiękniejsza przygoda:
startowa przygoda to niewątpliwie bieg Ronda Del Cimes 170 km +/-13500m po przepięknych Pirenejach w ramach Andorra Ultra Trail. A ta swimrunowa myślę, że dopiero przede mną albo raczej przed nami.
Zawody życia:
W sumie jakby nie było to Wióry, bo w końcu tam pomagając przy pierwszej edycji poznałam swojego Męża, a dwa lata później wystartowaliśmy tam wspólnie w swoim pierwszym swimrunie. Więc jak nie nazwać tego zawodami życia ?
Solo czy team?
Tak jak w życiu jestem indywidualistką to uważam że swimrunowa magia tylko w teamie!
Ilość partnerów…..w swimrunie?
Na razie 2. Mateusz i Ania Lis.
Gdy dopada mnie kryzys na trasie, to:
staram się o tym nie myśleć. Śpiewam sobie w głowie piosenki i przypominam jak piękny jest moment przekroczenia linii mety. No i przecież robię to bo to kocham!
Co czuję gdy dobiegam do mety:
ogromną radość. Ale są raczej uczucia jakich się nie opisuje one po prostu są, rozpierają człowieka od środka. Choć czasem bywa, że pod koniec wyścigu jest taki moment smutku, że to już koniec tej przygody.
Moje przygotowania do sezonu:
Kurczę trudne pytanie… Głupio napisać, że ich nie ma. Nie no, biegam, coś tam czasem ćwiczę, wspinam się. Generalnie to robię to wszystko, by sprawiało mi frajdę i radość. I sprawia.
Najlepsze jedzenie po dobrze zrobionym treningu, starcie:
Po starcie to zazwyczaj człowiek nie poje za bardzo, bo zmęczenie, bo jeść się nie chce, bo w „miasteczku” zawodów spędzi dużo czasu a tam nie ma zbyt wielkiego wyboru, bo do sklepu daleko. Ale jak to na sportowca przystało, dobrze wchodzi pizza i piwko. A po „treningu” to zazwyczaj to co w lodówce albo w aucie 😉
Najbardziej lubię:
nie wiem czy najbardziej ale lubię usiąść z czymś do jedzenia i picia w słońcu albo pod ciepłym kocykiem po skończonej drodze czy po dobrym wysiłku z satysfakcją, że zrobiłam coś fajnego i z myślą że już „nic nie muszę” .
Inne sporty, które uprawiam:
Niby jest ich kilka ale tak naprawdę wszystko z jednej bajki czyli związane z góram. Bieganie, wspinaczka, skitouring, ostatnio to jeszcze rower się zdarza. Ale wszystko większych bez szaleństw czy wyczynów.
Rodzina i znajomi patrzą i mówią:
Raczej są dumni i podziwiają. Choć pewnie czasem do końca nie umieją tego wszystkiego zrozumieć i potrafią się martwić.
Słucham…
serca słucham, dobrych ludzi słucham. A jeśli chodzi o muzykę to od rocku przez reggae nawet po poezję śpiewaną.
Czytam…
najczęściej pożyczone i polecone książki.
Mój sposób na relaks:
najlepiej w górach. No i robienie na drutach.
Jestem szczęśliwy gdy:
mam czystą głowę, robię to co lubię i kocham oraz mam też takich ludzi obok siebie.