Zawodnik tygodnia – Adam Krzemiński
Adam Krzemiński najpierw robi medale z plastiku, a potem jeździ po Polsce i sprawdza jakie kolory zawodnicy najchętniej wybierają. Nie trudno go pominąć w biurze zawodów, bo często chodzi w „POPLAMIonej” bluzie. Jak sam przyznaje, swimrun to jego bajka. Ciśnie do przodu i czuje, że niedługo coś więcej z niego wyciśnie. Zapraszamy do swimrunowego, kolorowego świata Pana Boomplastic.
Jestem Swimrunnerem bo:
ciągle daję się namówić na te wszystkie „nienormalne”wyprawy na treningi o dziwnych porach i w dziwnych miejscach…nie odmawiam wyjazdów na zawody, nawet gdy forma jeszcze nie ta… i najważniejsze, że ciagle jest tam zabawa, choć boli mocno – albo odwrotnie.
Czym ujął mnie swimrun:
no wyprawą (!) to chyba jest to… wyprawa na zawody, wyprawa od startu do mety, czasem jest jeszcze mała wyprawa w drodze do domu. Zawsze jest sporo przygód podczas startów. Można sobie pośpiewać na trasie, zagadać do przypadkowych ludzi, którzy zawsze są przyjaźni, choć nie są kibicami
-> wciąż czekam na Wiórach, aż któryś z gospodarzy na trasie będzie miał dla nas zimne piwko. Jak pytam za każdym razem, mówią zazwyczaj, że gdyby wiedzieli, że będziemy tam biegać, to by mieli. Więc może dalibyście im jakoś znać, co?
Na koniec, choć to równie ważne, zawodnicy -> same wariaty, wyglądają jak normalni ludzie, ale wariaty, przecież nikt normalny nie robi takich rzeczy jak SR.
Co robiłam zanim pojawił się swimrun:
wszystko, bieg, triathlon, cross… ale zawsze mocno.
Mój pierwszy raz w swimrunie:
Pierwsza impreza na Solinie, ta oficjalna pierwsza edycja. O 6:00 był zapowiedziany start długiego dystansu… byliśmy z Maksem, ze 400m w linii prostej od miejsca zbiórki, ale i tak wpadliśmy tam o 5:59 w stanie 75% gotowości… całe szczęście org też się nie wyrobił.
Najpiękniejsza przygoda:
Ciężko wskazać tą naj, trochę ich było, mam nadzieję, że będzie jeszcze więcej. Było kąpanie się w kałużach, bo tak było cieplutko; były epickie pościgi po zgubieniu trasy; było też złowienie na wędkę na trasie Sumina. Mieliśmy wtedy na widelcu ekipę na 2 miejscu, a w konsekwencji musieliśmy mocno się starać żeby utrzymać 3. Nie polecam pływania z żyłką wokół ręki, nogi i szyi – da się, ale ciężka to przeprawa. Kiedyś może będzie ta największa wyprawa i mega przygoda . SR chyba ma jeszcze trochę do zaoferowania, na to liczę.
Zawody życia:
czekamy. Na to trzeba mocno zapracować.
Solo czy team?
W solo nie ma tyle zabawy chyba… mam to szczęście, że Maks ma ze 100 koni więcej pod maską. Sam bym nigdy się tak nie dobijał na startach. Niezależnie czy mam lepszy czy gorszy dzień, na mecie zawsze jestem na minusie.
Ilość partnerów…..w swimrunie?
1 solidny wystarczy
Gdy dopada mnie kryzys na trasie, to:
Witam go serdecznie i z szacunkiem, bo wiem, że będzie ze mną już do samej mety. Nie mam zbytnio szans ani czasu, żeby odpoczywać i się mazać. Teamowy partner – Maksym nie uznaje takich stanów. Mogę coś tam przebąkiwać, że mi słabo, albo że już nie ma z czego dalej biec, ale on jest Hardy i tylko mi linkę podczepi… od tego momentu kryzys jest już tylko większy, albo ciut mniejszy… ale finalnie kryzys kończy się dopiero na mecie.
Co czuję gdy dobiegam do mety:
Każdy kilometr!!! ……ale na serio to jest zawsze euforia, ale też trochę szkoda, że już koniec. Nie ma ULTRA dystansów w PL… no może, jeszcze nie ma. Takie połączenie rajdu przygodowego z SR, to może ludzi mocno wciągnąć. Nic nie sugeruję, ale … początki już są.
Moje przygotowania do sezonu:
obecnie jest to wypadkowa życiowo-rozsądkowa. Nie mam tyle czasu żeby wejść na poziom pół lub prawiePRO, ale jest taki plan, chęci są, organizm częściowo akceptuje tą grę. Czekamy na właściwy moment.
Najlepsze jedzenie po dobrze zrobionym treningu, starcie:
lepiej nie mówić, mamy taki rytuał z Maksem… ale jest bardzo daleko od najlepsze/najzdrowsze.
Najbardziej lubię:
jak są trudne warunki i zmienna pogoda, ale tylko na startach. To pokazuje wówczas, kto ma silną głowę oprócz dobrej formy i skłonności do ryzyka.
Inne sporty, które uprawiam.
Nie mam czasu, tyle ile mogę poświecić na trening, to zawsze jest to swimrun. No może trochę wrzucam rower, bo lubię sobie pokręcić.
Rodzina i znajomi patrzą i mówią:
już generalnie nic, w sensie wiedzą w co gram i nie dziwią się już, ale wiem, że kibicują . Ojciec zjadł na sporcie zęby, częściowo nam pomaga budować ogólną sprawność, wie co robi. No i on jest czasem bezwzględny i surowy, ale w pozytywnym wydaniu. Przekazujesz informacje o czasie, miejscu itd. i słyszysz w słuchawce „a co tak słabo”. On dokładnie zna poprzednie wyniki, sprawdzi sobie trasę, konkurencję itd. i wiesz w głębi serca, że ma rację i trzeba było się ciut mocniej postarać. Motywacja taka.
Słucham:
zależy od pory roku, dnia itd. Od klasycznej do ciężkiego metalu… a to czego słuchamy przed startem pominę, może Maks wymieni. Ja nie mam odwagi. Aaaa, zawsze słucham trenera, niezależnie od nastroju.
Czytam:
podobnie jak z muzyką, ale chyba jestem powyżej średniej w kraju.
Mój sposób na relaks:
brak czasu na relaks niestety. Chyba jeszcze nigdy nie robiliśmy startu SR na świeżości, niestety, ale liczę że jak się uda, to będziemy groźni. No chyba, że relaksem nazywamy luźny tydzień treningowy, to czasem się trafi.
Jestem szczęśliwy gdy:
wszystko idzie zgodnie z planem, to czasem wpada za to jakiś bonus, coś niespodziewanego się dzieje i człowiek od razu jakiś bardziej uśmiechnięty.
(red.) Pytanie od Was:
Co robisz, żeby Ci się chciało jak Ci się nie chce iść na trening. Jak się motywujesz?:
Od lat to samo, musi być zgrana ekipa i konieczny, ogólny chociaż, plan… jak się umówisz na 6 na trening, to wiesz, że ktoś czeka na Ciebie, jak nie wstaniesz, to … Ktoś musi też oceniać to co robisz, inaczej taka gra bez małych celów/sukcesów szybko się nudzi. Wiadomo, jak jest pogoda, ciepła woda itd. to nie ma problemu z motywacją, człowiek się rwie, ale entuzjazm tez się kończy po dwóch mocnych tygodniach. Podkreślam, musi być ekipa, progres innych jest też Twoim progresem. Jest też takie jedno hasło #nmspk, wąskie grono ludzi wie o co chodzi, pozdrowienia dla Adriana. Motywuje mnie zawsze, jak mi coś przeszkadza w treningu.
Rozmawiała
Ania Lis