fbpx
swimrun wyjscie z wody

Swimrun solo czy w zespole?

O tym czy warto bawić się w swimrun solo czy w zespole zapytaliśmy Marka Rothera, który w zeszłym sezonie zadebiutował w Stężycy – najpierw solo, a później na Wiórach zakończył sezon wygrywając zawody wraz z Marcinem Szczepaniakiem w teamie.

Marek Rother na trasie swimrun solo w Stężycy

Moja przygoda ze swimrunem rozpoczęła się od jednego z otwartych treningu Goswimrun, który kiedyś odbył się we Wrocławiu. Wtedy dopiero dowiedziałem, o co w tej dyscyplinie chodzi. Natomiast w lipcu 2019 r. pierwszy raz wystartowałem w swimrunowych zawodach. Na pierwszy strzał wybrałem zawody rozgrywane w konwencji solo, które odbywały się na Kaszubach w Stężycy w ramach Garmin Swimrun Series. Sprzęt miałem nieprzetestowany, tydzień przed startem kupiłem pierwszą swimrunową piankę, a po górach i pagórkach jeszcze nigdy wcześniej nie biegałem, co tu na kaszubskiej trasie miało się wydarzyć.

Od pływaka do swimrunnera, czyli debiut w Stężycy w swimrunie solo!

Marek Rother na trasie Garmin Swimrun Series

Jestem dość dobrym pływakiem. Od wielu lat trenuję pływanie, startuję w imprezach w kategoriach masters typu Mistrzostwa Polski, Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Świata, gdzie niejednokrotnie zdobywałem medale, ustanawiając rekordy Polski. Jeśli jednak chodzi o bieganie, robiłem je raczej sporadycznie, bardziej dla formy i rzadko startowałem w jakiś imprezach biegowych. Zdarzyło mi się przebiec maraton i półmaraton, ale nigdy ta aktywność ruchowa nie była moim priorytetem. Dlatego 10 km wydawało mi się idealnym dystansem, by trasę pokonać na pełnym gazie od startu do mety.

Swimrun w Stężycy wybrałem też z tego powodu, że w tym samym miejscu odbywał się dzień wcześniej triathlon i razem z żoną postanowiliśmy, że zrobimy sobie aktywny weekend i dla rozgrzewki weźmiemy udział rówież w nim. Wieczorem w sobotę podpytaliśmy doświadczonych już w swimrunie znajomych, jak to w ogóle ma wyglądać, a w niedzielę zgłosiliśmy się razem z Martą na start w pierwszych naszych zawodów w tej dyscyplinie w kategoriach SOLO.

Było dość gorąco i trzeba było podjąć decyzję, czy ubrać piankę, czy z niej zrezygnować. Zdecydowałem, że ugotuję się w niej, więc odpuściłem i założyłem strój do triathlonu, przetestowany dopiero dzień wcześniej. Dystans nie był dla mnie wymagający. W sumie 2 km pływania i jeszcze w łapkach to „pikuś”, a 8 km biegu to też nie katorga. Jednakże podbiegi i piach dał mi się we znaki.

Ścigałem się z jednym zawodnikiem. W wodzie go mijałem, a na bieganiu on mnie mijał i tak na przemian. Ostatecznie na mecie byłem drugi zaraz za nim. Okazało się, że to Jacek Śliwiński – swimranowy mistrz (o czym wcześniej nie wiedziałem).

Po wyścigu Jędrek Maćkowski z goswimrun.pl zaproponował, że pomoże mi znaleźć partnera do teamu, jeśli zdecyduję się na start w kolejnych zawodach.

Zwycięstwo na Wiórach w teamie

Ponieważ bardzo nam się spodobała ta impreza (miejsce, organizacja, ludzie i klimat takiej dyscypliny sportu), po powrocie do domu długo się nie zastanawiając wspólnie z Martą podjęliśmy decyzję, że jeszcze gdzieś wystartujemy.

Padło na swimrun Wióry, w sierpniu w Górach Świętokrzyskich. Chcieliśmy tym razem spróbować, jak to jest wystartować teamie, będąc uwiązanym na lince na dobre i na złe (he, he). Start w duecie z Martą mógłby zakończyć się rozwodem (he, he), czego oczywiście chcieliśmy uniknąć, więc rozpoczęliśmy poszukiwania kogoś na naszym poziomie kondycyjnym, tzn. ja na swoim poziomie, a Marta na swoim. Skontaktowałem się z Marcinem Szczepaniakiem, którego polecał mi Jędrek. Wygooglowałem, że jest wyśmienitym biegaczem zwłaszcza górskim i utytułowanym ocr-owcem.

Rother i Szczepaniak – zwycięzcy Swimrun Wióry 2019 foto: Pietruszka Fotografia

Zapisaliśmy się w teamie, ale kontakt do samych zawodów mieliśmy niewielki. On mieszka w Koninie, ja we Wrocławiu, zatem nie było możliwości zrobienia wspólnego treningu. Polegaliśmy jedynie na słowie naszego swata, że ten mix to będzie nowa jakość, zarówno dla mnie, jak i Marcina. W związku z tym zacząłem przygotowania sam, skupiając się głównie na bieganiu, co było dotąd moją słabszą stroną. Marta gadżeciara kompletowała już sprzęt – opaski kompresyjne, pojemniki silikonowe na płyny, szukała nam butów, które nie nasiąkną wodą i będą w miarę lekkie, analizowała na goswimrun.pl testy bojek i innych akcesoriów.

Wkręcaliśmy się oboje w tematy swimrunowe coraz bardziej. Więcej biegaliśmy i raz nawet wbiegliśmy na górę (Ślęża koło Wrocławia – wysokość 900 m, dystans 4 km). Dla wytrawnych swimrunerów to pewnie pestka, ale my pod górkę biegaliśmy dotąd rzadko, bo mieszkamy na nizinie. Żyliśmy tą naszą nową zabawką i wszystko organizowaliśmy sobie pod nią. Nawet wakacje w Chorwacji były raczej obozem treningowym niż błogim leniuchowaniem.

Nastał wreszcie ten dzień, kiedy nie tylko pierwszy raz zobaczyliśmy Góry Świętokrzyskie, ale też pierwszy raz spotkałem się ze swoim partnerem, z którym następnego dnia miałem pokonać niebagatelny dystans long (26 km biegu i 5,5 km pływania). Miałem obawy – pływałem wcześniej z Martą ciągnąc ją na gumie, co było nie lada wysiłkiem, mimo iż moja żona też jest pływaczką. Zakładałem, że na Wiórach będę ciągnąć obcego faceta, który jest biegaczem, a potem on pewnie mnie, gdy będziemy biec. Martwiłem się też moją piętą. Podczas przygotowań nabawiłem się zapalenia rozcięgna podeszwowego, które wciąż dawało mi się we znaki. Ostatecznie zapakowałem sobie do pianki tabletki przeciwbólowe, parę żeli i byłem gotowy na start.

Tak jak myślałem, nie było łatwo zarówno w wodzie, gdzie miałem dodatkowy opór partnera do pokonania, jak i na lądzie, gdzie wypluwałem płuca. Marcin każdą górkę pokonywał susem (jest dużo młodszy), więc szybciej się regenerował, co dla mnie było trudniejsze. Marcin był też lepiej ode mnie przygotowany logistycznie. Miał na łapkach rozpisane wszystkie odcinki, które nas czekają na całym dystansie. Mimo to parę razy zgubiliśmy trasę. Ja byłem skupiony tylko na samym wyścigu i jedynym celu – nie poddać się i „dotrzymać kroku” wytrawnemu biegaczowi. Szczęśliwie dobiegliśmy do mety, zajmując pierwsze miejsce! Byłem szczęśliwy, ale też wykończony, bo Marcin naprawdę „dał mi popalić”.

umiejętność wykorzystania holu w swimrunie to podstawa sukcesu, foto: Pietruszka Fotografia

Zatem swimrun solo czy w zespole?

Moje wrażenia po pierwszym sezonie ze swimrunem owocują nowymi planami i marzeniami o startach gdzieś w świecie. Na razie przeszkodą stała się kontuzja pięty, która jednak nie wytrzymała tego obciążenia. Od sierpnia do dziś ją leczę i oczywiście nie daję rady biegać.

Porównując Stężycę i Wióry, dotychczas jedyne imprezy, na których miałem przyjemność wystartować, mogę stwierdzić, że obie były tak samo dla mnie ciekawe, mobilizujące i inspirujące. W obu miejscach startowaliśmy w pięknych okolicznościach przyrody i komfortowych warunkach pogodowych.

W Stężycy startowałem SOLO. Pływanie (pomijając starty w sztafetach) jest sportem indywidualnym, więc ta swimrunowa konkurencja nie była dla mnie czymś nowym – sam trenuję, sam się ścigam i sam ponoszę konsekwencje ewentualnych porażek. Także sukces zawdzięczam tylko i wyłącznie mojej pracy i wysiłkowi na treningach. Tak było przez ostatnie kilkanaście lat, które spędziłem w basenie pływackim.

Na Wiórach start w duecie, w dodatku będąc uwiązanym linką ze swoim partnerem, to zupełnie inna bajka. Po pierwsze, w słabszych momentach (np. gdy tempo biegu przekraczało moje dotychczasowe możliwości) Marcin ciągnął mnie. Nie chcąc go zawieść, mobilizowało mnie to do zwiększenia wysiłku i walki ze swoimi słabościami. Po drugie, uzupełnialiśmy się w naszych konkurencjach, ponieważ podczas odcinków pływackich ja musiałem wkładać dużo więcej siły ciągnąc Marcina. Po trzecie, Marcin miał już doświadczenie w takich konkurencjach, stąd rozpisana na łapkach cała trasa, o czym ja nawet nie pomyślałem. Po czwarte, choć nigdy ze sobą wcześniej nie trenowaliśmy, skupienie na wspólnym celu dało nam poczucie wsparcia oraz jedności i mimo różnic charakterów, nie zdarzyło się nam napiąć linki w przeciwnych kierunkach.

Co daje start w parze?

Reasumując, start w parze daje kilka opcji: przekraczanie możliwości swojego organizmu, większą mobilizację mentalną, poczucie bezpieczeństwa, poznanie innych osobowości, podzielenie się zadaniami przed wyścigiem. Wydaje mi się, że największą trudnością w ściganiu się w duetach może być niezgodność charakterów (nam się to nie zdarzyło). Wówczas istnieje niebezpieczeństwo kłótni, dominacji jednego z partnerów, a w konsekwencji braku odczuwania przyjemności z uczestnictwa w takich zawodach. Ograniczeniem może być także zbyt duża różnica w poziomie wytrenowania zwłaszcza, gdy start w zawodach traktuje się ambicjonalnie, a nie rozrywkowo.

Co daje start solo?

Myślę, że starty SOLO są dobre na początek przygody ze swimrunem. Daje to możliwość po pierwsze zorientowania się, o co w tym wszystkim chodzi, nie obciążając nikogo brakiem doświadczenia, a po drugie poznania swoich mocnych i słabych stron. Z kolei naturalną konsekwencją „wkręcania się” w swimrun, wydaje mi się start w teamie. Zwłaszcza na długich dystansach jest to bezpieczniejsze oraz bardziej mobilizujące i motywujące. Radość z sukcesu można dzielić, co jest bardzo fajnym uczuciem. Niecodziennym i jakże ciekawym doświadczeniem, innym niż w większości sportów, jest także połączenie partnerów linką.

Największym problemem w tej dyscyplinie jest, wydaje mi się, znalezienie odpowiedniego partnera, zwłaszcza zawodnikom w wieku 50+. Szkoda, że w swimrunie nie ma jeszcze kategorii wiekowych. To zachęciłoby zapewne więcej starszych osób. My dopiero z żoną zaczynamy i nie wiadomo, jak długo jeszcze uda nam się zajmować tą aktywnością. Zdrowie, kontuzje i upływ czasu prędzej czy później dadzą o sobie znać. Między nami a dwudziestolatkami, choćby nie wiem jak systematycznie i ciężko trenować, zawsze będzie przepaść. Jeśli jednak ktoś traktuje swimrun jak wielką przygodę i zabawę, a nie arenę rywalizacji, to zapewne jeszcze może czerpać przyjemność z tego sportu do późnej starości.

 

Plany na przyszłość

Podsumowując moją relację z poprzedniego sezonu, mogę tylko dodać, że planując sezon wiosenno-letni 2020, ja i moja żona zaczęliśmy od szukania kalendarza z imprezami swimrunowymi 🙂 Myślę, że jest to najlepsza rekomendacja od zeszłorocznych debiutantów dla osób osób wahających się, czy spróbować w zbliżającym się sezonie 2020-tego czegoś, co nazywa się SWIMRUN.

A tymczasem, czekając na pierwsze wiosenne starty przygotowuję się do udziału Mistrzostwach Świata w Zimowym Pływaniu, które odbędą się za 2 tygodnie w Słowenii na jeziorze Bled przy temperaturze wody około 2 stopnie. Później podobna impreza w Gdyni w ramach Gdynia Winter Swiming Cup. Z tego co wiem, kilku swimrunnerów, też tam będzie, sprawdzić się w czymś nowym dla nich, tym razem.

autor: Marek Rother

LEAVE A COMMENT